
Ekwador - normalnie, spokojnie
Muzyki nie słucha się bardzo głośno. Nie krzyczy się dużo. Nie wie się wszystkiego najlepiej i nie ozdabia każdego spotkania fontannami słów, morzem gestykulacji. Jest sympatia, ale z dystansem. Może być upał, ale skropiony deszczem. Do Ekwadoru wjeżdżam 13 kwietnia 2016 roku. Trzy dni później trzęsienie ziemi obraca w gruz dwie prowincje wybrzeża kraju: Manabi i Esmeraldas.
PTAKI
Budzi mnie hałas. Poszedłem spać na boisku przy szkole we wsi pośrodku lasu. Nic nie zapowiadało intensywnego szumu o piątej rano. Nasłuchuję co to, czekam, by ustało, ale nie ustaje. Odchylam wejście namiotu. Pierwsze promienie słońca oświetlają rozłożyste konary drzewa, prześwitują między intensywną zielenią liści. Siedzi tam cały kosmos ptaków: granatowe, czerwone, żółte, zielone, pstrokate. To one mnie obudziły. Ćwierkaniem, gulgotem, śpiewem i pianiem. Odurzające.
O poranku spomiędzy puszczańskiej gęstwiny powstają delikatne tkaniny mgieł. Zasnuwają ostatnie kilometry asfaltu, orzeźwiają pierwsze godziny dnia. To początek podjazdu z amazońskiej prowincji Sucumbios do andyjskiej Carchi. Trzy tysiące metrów przewyższenia, dwieście kilometrów drogi, od połowy trasy nieutwardzonej. Największe miasteczko na całej trasie to La Bonita. Ma pięciuset mieszkańców. Niewielu wie o istnieniu tej drogi i niewielu nią jeździ: ten odcinek nadgranicznej E10 nie pojawia się na większości map (...)
Cały test znajdziecie w bikeBoard 7/2017 (gdzie kupić). Możesz też kupić e-wydanie
Dodano: 2017-07-10
Autor: Tekst i zdjęcia: Wojciech Ganczarek
Reklama