
Apu Wamani – górscy bogowie Andów
Llullaillaco (6739 m n.p.m.) jest trzecim najwyższym wulkanem na Ziemi. Jest to również najwyższa góra bez pokrywy lodowej, co z pewnością wynika z faktu, że znajduje się ona w otoczeniu najbardziej suchej części pustyni Atakama w Chile. Położona setki kilometrów od jakiejkolwiek cywilizacji, często jest smagana przez silne burze, a temperatury nierzadko dochodzą do minus 30 stopni Celsjusza. Z tego powodu rzadko zapuszczają się tu alpiniści. „Brzmi to nawet ekscytująco jako cel wyprawy rowerowej” – pomyślałem. Powiedziałem więc Pato, że chętnie przyjmę jego zaproszenie. Pato, skrót od Patricio, powołał do życia interesujący projekt: „Guardian del Valle”. Postanowił zdobyć na rowerze i przejechać „Strażników Doliny”. Wszystkie góry z tej grupy to co najmniej pięciotysięczniki, niektóre liczą nawet ponad 6 tysięcy metrów.
Tak jak jego ostatni cel – wulkan Llullaillaco.
Ściśle mówiąc, moja podróż do Chile rozpoczęła się w Afryce. Na Kilimandżaro. Kilka lat temu spędziłem tam trochę czasu z moim rowerem. Po opublikowaniu wideo z mojej podróży, w maju 2017 r. Patricio Goycoolea przysłał mi wiadomość: „#bigmountainbike. Przyjedź do Chile! Jeździmy tutaj po wysokich górach”. To był początek długiej wymiany maili i punkt wyjścia mojej podróży na półkulę południową.
Chociaż nie znałem nazwisk wszystkich towarzyszy wyprawy, byłem pewien, że mają dogodne warunki aklimatyzacji w domu, ponieważ bez wyjątku pochodzili z Santiago. Góry wznoszą się do wysokości prawie sześciu tysięcy metrów zaledwie kilka kilometrów od tego miasta. Łatwo tu spędzić kilka dni w atmosferze z rozrzedzonym powietrzem. Proces
adaptacji do mniejszej ilości tlenu na dużej wysokości odgrywa dużą rolę, decydując, czy odniesie się sukces, czy też poniesie się porażkę w wysokich górach. Jeśli coś pójdzie źle, może nawet oznaczać śmierć. Jeżeli nie jesteś odpowiednio zaaklimatyzowany, możesz zachorować na chorobę wysokościową, a to może prowadzić do obrzęku płuc lub mózgu. Szczególnie obrzęk mózgu może być śmiertelny, jeśli nie zejdziesz na niższą wysokość przy pierwszych oznakach choroby. Oznacza to, że zawsze musisz zwracać szczególną uwagę na siebie i towarzyszy wyprawy. Bóle głowy, brak apetytu i spadek wydajności są oznakami niedostatecznej aklimatyzacji.
Góry w moim domowym otoczeniu rzadko osiągają wysokość ponad trzech tysięcy metrów. Musiałem więc znaleźć inne sposoby przygotowania się do wyprawy. Pracowałem z generatorem treningowym na dużej wysokości, który pozwala symulować regulowaną wysokość. Tlen jest wyciągany z otaczającego powietrza i wdmuchiwany przez system rur do maski oddechowej lub namiotu. W nocy spałem w małym namiocie, który zakrywa głowę i klatkę piersiową. Zmieniałem wysokość co drugi dzień. W ten sposób mogłem spać na wysokości do 3800 metrów.
Przyznaję, że nie było to szczególnie przyjemne – świeże powietrze przepływało co kilka sekund z głośnym świstem, co zmusiło mnie do spania z zatyczkami do uszu. Ale działało, i to się liczy. W ciągu dnia trenowałem z maską oddechową na rowerze stacjonarnym. Na krótko przed wylotem do Chile bez problemu mogłem jechać na rowerze na wysokości pięciu tysięcy metrów.
Na początku listopada 2018 r., dobrze przygotowany, wsiadłem do samolotu, ale, prawdę mówiąc, byłem trochę zdenerwowany, ponieważ w ogóle nie znałem reszty zespołu. Towarzyszył mi Martin Bissig, fotograf i przyjaciel ze Szwajcarii. Po 17 godzinach wczesnym rankiem wylądowaliśmy w Santiago. Z bagażem opuściliśmy lotnisko i natychmiast w tłumie rozpoznaliśmy Pato: wysoki, szczupły, opalony i z kamerą w ręku. Na koszuli miał napis dużymi, pomarańczowymi literami „Inner Mountain” – nazwę swojego biura podróży. To było serdeczne przyjęcie. Jakbyśmy się znali od zawsze i po prostu nie widzieliśmy się od jakiegoś czasu. Często spotykaliśmy się z tego rodzaju serdecznością.
(...)
Cały test znajdziecie w BikeBoard 5/2019. Możesz też kupić e-wydanie.
Dodano: 2019-05-22
Autor: Tekst: Gerhard Czerner, zdjęcia: Martin Bissig
Reklama