Dzień 17
Dojeżdżamy do Zurichu – miasta pełnego przepychu i cen równie wysokich jak otaczające go Alpy. Miasto po ulicach których poruszają się prawie wyłącznie samochody luksusowych marek. Jest to stolica światowej finansiery, więc nie ma za wiele do zobaczenia (pomijając luksusowe sklepy). A jeśli już mowa o pieniądzach… zapewne wiele osób ciekawi skąd jako symbol Szwajcarii litery „CH” – nie pochodzi to przecież od angielskiego Switzerland, ani niemieckiego Schweiz, którym posługuje się blisko 80% szwajcarskiego społeczeństwa. Odpowiedź można znaleźć między innymi na monetach. „CH” to akronim od Confederatio Helvetica – czyli Federacji Szwajcarskiej.

Wieczorem dojeżdżamy do lucerny, miasta tętniącego życiem do późnych godzin wieczornych. Nawet o 1 w nocy można tu spotkać ludzi, spacerujących wzdłuż jeziora, jak również wielu tych, którzy wracają z imprez lub … się na nie wybierają.

Dzień 18
Zwiedzamy Lucerne, miasto które jest perłą na tle reszty miast szwajcarskich. Jest tu wiele unikalnych zabytków, których próżno szukać w innych miastach. Lucerna leży nad jeziorem…Lucerna. Dwa brzegi miasta łączy stary, zabytkowy, drewniany most, który jest częściowo zrekonstruowany po wielkim pożarze. W środku (most jest zadaszony) na drewnianych tabliczkach znajdują się malowidła ilustrujące historię Szwajcarii – część z nich jest „nadgryziona” przez ogień – zostało to zachowane jako świadectwo pożaru. W niewielkiej odległości znajduje się elektrownia z końcówki 19stego stulecia, którą zbudowano w miejscu starego młynu. Przez każdą z 3 śrub przepływa 6 m3 wody, co pozwala wygenerować moc 45 KW. Jednak najsłynniejszym zabytkiem Lucerny jest umierający Lew wyrzeźbiony w skale. To o nim Mark Twain pisał, że „Jest to najbardziej poruszający kawałek skały na świecie”. Po wyczerpującym zwiedzaniu, udajemy się na kolację do Edwina i jego żony, których zaciekawiła nasza podroż i chcieli się co nie co o niej dowiedzieć. Noc spędziliśmy u życzliwych Kapucynów w ich ogrodzie.

Dzień 19
Po przejechaniu całej Austrii i ponad połowy Szwajcarii widzimy wiele podobieństw w tych krajach. W obu na każdym kroku spotykamy życzliwych ludzi, którzy starają się nam pomóc. Zarówno w Austrii jak i w Szwajcarii, jest bardzo dobrze rozwinięta infrastruktura rowerowa, a drogi znajdują się w doskonałym stanie. W Szwajcarii podobnie jak w Austrii gdy urodzi się dziecko jest zwyczaj, by przed domem wystawić drewnianego bociana z zawieszoną na szyi tabliczką informującą o dacie urodzin i imieniu pociechy. W obu krajach co pewien czas można natrafić na małe pola pełne różnokolorowych kwiatów. Każdy kto chce może sobie ściąć dowolny kwiatek, a należność powinien wrzucić do puszki, obok której znajduje się informacja z cennikiem. Wieczorem dojeżdżamy do Solothurn – miasta partnerskiego Krakowa.

Dzień 20
Tym razem wstajemy bardzo wcześnie, ponieważ na nocleg wybraliśmy boisko przy szkole, a tu zaledwie kilka dni wcześniej rozpoczął się rok szkolny. W parku postanawiamy zjeść śniadanie i zdrzemnąć się przed spotkaniem z władzami miasta. Przejeżdżający na rowerze mężczyzna podchodzi i pyta czy jesteśmy z Krakowa, wywołując lekkie zaskoczenie na naszych twarzach. Okazuje się, że jest to prezydenta miasta, z którym mieliśmy umówione spotkanie. Umawiamy się z nim w kawiarni, a w międzyczasie robimy zakupy i kończymy śniadanie. Pan prezydent opowiedział nam jak wygląda partnerstwo między Krakowem a Solothurnem i od czego się zaczęło. Od prezydenta dowiadujemy się również, że w Solothurnie znajduje się Muzeum Tadeusza Kościuszki. Po spotkaniu kierujemy nasze koła w kierunku stolicy Szwajcarii – Berna. Najciekawszym zabytkiem Berna jest wieża zegarowa, w której na 4 min przed pełną godziną, małe figurki odgrywają mały teatr. Niedaleko znajduje się dom Einsteina, w którym w 1905 r powstała teoria względności. Wydłuż całej uliczki znajduje się 11 fontann. Bardzo ciekawym punktem jest możliwość zwiedzenia parlamentu Federacji - niestety my trafiamy na grupę niemieckojęzyczną, więc nie dowiadujemy się zbyt wiele o historii. Wyruszamy z mocnym postanowieniem nadrobienia zgubionych kilometrów i dlatego jedziemy do północy.

Dzień 21
Kierujemy się Lozanny leżącej przy jeziorze Genewskim. Otaczające ją rejony słyną z produkcji dobrego wina i dlatego wzgórza porastają winoroślą. Przykryte siatką z daleka wygląda jak gdyby utkaną na nich wielkie pajęczyny. W Lozannie robimy dłuższy postój nad jeziorem. Z tej formy wypoczynku korzysta chyba prawie każdy mieszkaniec miasta. Ludzi jest tak wiele, że ciężko jest znaleźć wolne miejsce. Kolejnym punktem na naszej trasie jest Genewa, z której wyjazd sprawia nam dużo problemów – każda osoba kieruje nas w inną stronę. Przez to tracimy ponad 2 godziny, na domiar złego wieczorem dopada nas burza…

Dzień 22
Dzień upływa nam na jeździe w niesamowitym upale. Koło południa dojeżdżamy do Annecy i już teraz możemy polecić to miasto do zobaczenia każdemu, kto ma odrobinę czasu i wybiera się w te okolice. Usytuowane jest w pobliżu jeziora, a oczywiście w niewielkiej odległości rozciągają się pasma górskie, które dodają miastu uroku. Ponadto w mieście znajduje się wiele mostów i kilka mniejszych rzeczek – to wszystko sprawia, że można się poczuć jak w Wenecji. Zmęczeni po zwiedzaniu korzystamy z walorów rekreacyjnych Annecy i wybieramy się nad jeziora by choć na chwile odetchnąć i ochłodzić się w wodzie. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że przed nami dwa długie i męczące podjazdy a wieczorem niespodziewany nocleg pod wiatą w lesie. Niestety znowu wymuszony przez pogodę. Tak czy owak dzień był udany!

Dzień 23
Kolejny dzień zmagamy się z francuskimi podjazdami. Tak naprawdę żadne z wcześniejszych państw nie dało nam tak w kość jak Francja. Upały w Prowansji są ciężkie do zniesienia, a tu nie dość, że słońce mocno świeci to jeszcze co jakiś czas pojawia się dość mocny wiatr wiejący w twarz. My jednak uparcie postanawiamy dojechać jak najdalej i dopiero koło 23 dzięki przypadkowi znajdujemy całkiem przyzwoity nocleg na darmowym kampingu.

Dzień 24
Wyjeżdżamy wcześnie rano. Już na samym początku wita nas mocny wiatr w twarz, który powoduje, że kilometrów za bardzo nie ubywa pomimo tego, że dzień rozpoczynamy od zjazdu z gór. Tego dnia musimy nadrobić wiele kilometrów, bo w przeciwnym razie na sławne Mount Ventoux będziemy musieli wyjeżdżać w południe co przy tutejszych temperaturach byłoby katorgą. Los jednak nie sprzyja naszym planom – do wczorajszej przebitej dętki doszła zerwana linka od przerzutki i problemy żołądkowe – przez to wszystko tracimy trochę czasy i kolejny raz musimy korygować plany. Od Mount Ventoux dzieli nas jeszcze 30 kilometrów…

Dzień 25
Postanowiliśmy, że za wszelką cenę musimy zdobyć „Géant de Provence” - Olbrzyma Prowansji, dlatego wstajemy już o 4 rano i wyruszamy by nadrobić 30 km dzielących nas od gór, a przy tym nie doświadczyć „przyjemności” z wyjazdu w pełnym słońcu na szczyt. Początkowe kilometry idą bardzo szybko co dodaje otuchy i wiary w siebie. Problem pojawia się dopiero później gdy nachylenie się zwiększa – o tym, że podjazd jest naprawdę trudny świadczy fakt, że podczas Tour de France rozgrywanego w roku 1967 zmarł kolarz Tom Simpson. Jego symboliczny pomnik znajduje się na dwa kilometry przed szczytem, a zamiast zniczy poustawiane są… bidony i dętki. Dla nas na szczęście podjazd przebiegł bez komplikacji i mimo, że nie wjechaliśmy w takim tempie jak zawodowcy to i tak satysfakcja była ogromna a nagrodą za wysiłek był niesamowity widok – choć przejrzystość powietrza nie pozwalała zobaczyć najwyższych szczytów Pirenejów i Alp, które ponoć przy dobrej pogodzie można dojrzeć. Zjazd z wysokości 1912 m n.p.m. to czysta przyjemność! W ciągu zaledwie kilkunastu minut pokonujemy dystans, na który wcześniej zmarnowaliśmy pół dnia. Dzięki temu udaje nam się dojechać w okolicę Avignonu. Choć deszcz ponownie pokrzyżował nasze plany to mieliśmy dziś dużo szczęścia – „nocleg sam nas znalazł” – wychodząc ze sklepu spotkaliśmy kobietę, która zainteresowała się naszą wyprawą i nas ugościła.

Dodano: 2012-08-27

Autor: Źródło: Tyniecka Grupa Rowerowa

Reklama


Aktualny numer

Piszemy m.in.

    Piszemy m.in. o:
  • lekkie koła do maratonu
  • Road Tour 2019
  • Andy - Apu Wamani
  • testujemy: Fulle XC, Ghost Kato 3.9 AL, KTM X-Strada 20, Trek Madone SLR 9 Disc eTap,Merida Silex 200, Scott Ransom 920