
1632km, czyli o tym, jak ze Szwecji jechaliśmy do Polski i pomagaliśmy małej Zuzi
Wyprawa do Danii do tego stopnia nas zachwyciła, że w lipcu 2015 postanowiliśmy pojechać w podobne, nadbałtyckie rejony. Z pomocą koleżanki zaangażowaliśmy się w akcję charytatywną i zbiórkę pieniędzy na operację serca Zuzi Kozioł, wzorując się na akcjach takich jak "Złotówka Za Kilometr". W dość krótkim czasie udało nam się uzyskać wsparcie od sponsorów: Intersport Polska, Olympus Polska oraz Ortlieb oraz patronów medialnych: bikeBoard, Kraków Miastem Rowerów, MiM Kraków oraz RADIO PLUS, za co serdecznie dziękujemy. Wraz z Pawłem ułożyliśmy dosyć atrakcyjną trasę ze Szwecji przez Wyspy Alandzkie, Finlandię, Estonię, Łotwę i Litwę na Mazury. Wystartowaliśmy 14 lipca 2015 z Krakowa i przewieźliśmy obładowane sakwami rowery pociągiem do Gdańska, a stamtąd promem do Nynashämn. Podróż zajęła nam dwie noce i ok. 8 godzin na zwiedzanie Gdańska. Pomijając chaos organizacyjny, brak miejsca na pięć rowerów i piramidę sakw w pociągu, mimo zakupionych miejscówek, dotarliśmy szczęśliwie. Pierwszy dzień jazdy to tylko 85km z terminalu promowego w Nynashämn do Sztokholmu, jednak z powodu odzwyczajenia od obciążonego roweru, dotarliśmy dopiero koło 22. W Sztokholmie zostaliśmy dwa dni na pobieżne zwiedzanie. Na trasie biwakujemy w namiocie, natomiast kiedy chcemy zwiedzić jakieś miasto, zatrzymujemy się w wynajętym hostelu / mieszkaniu lub korzystamy z couchsurfingu, albo warmshowers. Taki nocleg na trasie pomaga raz na jakiś czas odpocząć od jazdy, wyprać i wysuszyć rzeczy oraz skorzystać ze zdobyczy cywilizacji i wziąć prawdziwy prysznic. Poza tym, przejeżdżając przez takie miasto jak Sztokholm, warto jednak zrzucić sakwy, by móc na spokojnie zgłębić jego zakątki, nie przejmując się brakiem miejsca na nocleg.
Kiedy tylko opuściliśmy Sztokholm, zaczęło się iście skandynawskie lato, którego jeszcze nie mieliśmy okazji doświadczyć, bo wyprawa w Danii rozpieściła nas dobrą pogodą. Trudno było nam uwierzyć, że w tym samym czasie w Polsce temperatura sięgała 35 stopni, kiedy my jechaliśmy w 15 stopniach i deszczu. Południowe wybrzeże Szwecji jest jednak bardzo urokliwe, zbudowane z wielkich płaskich głazów porośniętych dzikimi lasami przypomina nieco Babiogórski Park Narodowy. Podczas jazdy często czuć intensywny zapach drzew iglastych, a szerokimi drogami o doskonałej nawierzchni rzadko przejeżdżają samochody. Jeśli już przejeżdżają, to omijają naszą kolumnę w dużej odległości. Skandynawia to raj dla rowerzysty. W miastach takich jak Kopenhaga, czy Sztokholm pełno jest ścieżek z wydzielonymi pasami ruchu i własną sygnalizacją świetlną. Poza miastami nie jest wcale gorzej. Mimo małego ruchu i zaludnienia, prawie każdej drodze asfaltowej towarzyszy ścieżka rowerowa. Dotyczy to zapewne tylko południowej części półwyspu skandynawskiego, która jest bardziej zurbanizowana, ale odwiedzając dziką północ, nie spodziewalibyśmy się raczej takich udogodnień.
Mimo chłodnego i deszczowego lata biwakowanie nie jest wcale uciążliwe. W regionach nadmorskich temperatura w nocy niewiele spada, a prawo do biwakowania praktycznie wszędzie, daje duży komfort psychiczny. Nie trzeba szukać ukrytego miejsca i martwić się, że rano zostanie się przez kogoś obudzonym. Biwakowanie legalne jest w większości krajów bałtyckich i skandynawskich - w Norwegii, Szwecji, Finlandii, a także (z pewnymi ograniczeniami) w Estonii, na Łotwie i Litwie.
Gdy dotarliśmy do wybrzeża Szwecji, przedostaliśmy się promem na Wyspy Alandzkie do ich stolicy Mariehamn. Jest to bardzo osobliwa kraina autonomiczna, politycznie należąca do Finlandii, a kulturowo bliższa Szwecji. Na ulicach rzuca się w oczy, że większość mieszkańców jeździ odrestaurowanymi amerykańskimi krążownikami z lat 60-tych i 70-tych. Ludzie są zamożni i sprawiają wrażenie, jakby wszyscy byli na wakacjach. Wyspy Alandzkie to podobno najbardziej słoneczne miejsce na Bałtyku i trzeba przyznać, nie padał deszcz, a nawet pojawiło się słońce. Między największymi wyspami kursują kilka razy dziennie bezpłatne promy, co biorąc pod uwagę tamtejsze ceny jest dużym udogodnieniem. Na niektórych wyspach jest całkowicie dziko i gdyby nie przypływający prom, miałoby się wrażenie, że nikt tam nie mieszka.
Z Alandów popłynęliśmy do Finlandii. Okolice Turku i droga do Helsinek to teren pagórkowaty, wszędzie dookoła pola uprawne, muzea traktorów co 10 kilometrów i drogowskazy zawsze w dwóch językach: fińskim i szwedzkim. Nie jest to szczególnie urokliwy teren, panuje tam pewna monotonia - zjazd, podjazd, pola i traktory - i tak przez kilkaset kilometrów. Raz na jakiś czas ukazują się natomiast piękne jeziora. Miło wspominamy też biwaki w fińskich lasach pełnych ogromnych borówek i poziomek.
W drodze do Helsinek byliśmy świadkami małego wypadku. Starszy pan na rolkach, bardzo zresztą wysportowany i umięśniony zjeżdżał ścieżką przez tunel pod jezdnią, jednak w pewnym momencie zorientował się, że stoi tam woda i gwałtownie zahamował. Wskutek niefortunnego upadku zranił sobie udo o jakąś barierkę i musieliśmy go opatrzyć i zadzwonić po karetkę. Gdy ta przyjechała otrzymaliśmy od ratowników nowe, świeże opatrunki i zostaliśmy ciepło pożegnani.
W Helsinkach byliśmy dosyć krótko, bo tak naprawdę jedno popołudnie i wieczór. Trzeba jednak wspomnieć, że Finlandia leży w innej niż Polska i Szwecja strefie czasowej, dzięki czemu słońce zachodzi tam w lipcu w okolicach 23. Daje to nieocenioną możliwość jazdy do późna i dłuższego spania rano.
Z Helsinek płynęliśmy 2h promem bezpośrednio do Tallina. Byliśmy bardzo ciekawi, jak będzie wyglądała Estonia, gdyż wiele dobrego o niej słyszeliśmy. Tallin jest piękny. Bardzo klimatyczny, pełno średniowiecznych budowli, wąskie przytulne uliczki i nieduża powierzchnia sprzyjają zwiedzaniu. Z wieży jednego z kościołów widać panoramę całego miasta, a nawet statki na Bałtyku.
Poza Tallinem rozciąga się zupełnie inny krajobraz i dość szybko kończą się asfaltowe drogi. Mniejsze miejscowości połączone są lepszej lub gorszej jakości drogami szutrowymi, które mocno spowolniły naszą jazdę. Trasa, którą wyznaczyliśmy prowadziła przez środkową Estonię i Park Narodowy Soomaa, więc zdarzało się, że trafialiśmy tylko na jeden słabo zaopatrzony sklep w małej miejscowości dziennie. Wtedy też po raz pierwszy musieliśmy kupić baniaki z wodą, gdyż nie było żadnej stacji benzynowej, gdzie moglibyśmy ją uzupełnić. Estonia, Łotwa i Litwa wciąż noszą znamię minionej epoki. Zwłaszcza w Estonii pełno jest wielkich walących się budynków gospodarczych i rdzewiejących traktorów. Mniejsze miejscowości wyglądają raczej biednie i zupełnie nikt nie mówi po angielsku. Drugim językiem jest rosyjski, który zna zdecydowanie więcej ludzi niż w Polsce i zazwyczaj w ten sposób próbują się porozumieć z obcokrajowcami. Nikt z nas niestety nie mówił po rosyjsku, więc musieliśmy sobie radzić na migi. Co najbardziej zapadnie nam w pamięć z Estonii to dzikość, wielkie niezagospodarowane powierzchnie i stada łabędzi na łąkach.
Ponieważ chcieliśmy dotrzeć szybciej i wygodniej do Rygi, zdecydowaliśmy się jechać główną, asfaltową drogą. Cały dzień lał deszcz, a jazda dziurawym poboczem była mocno ryzykowna. Trzeba niestety przyznać, że kierowcy w krajach bałtyckich zupełnie nie przejmują się rowerzystami i przejeżdżali nieraz w odległości kilku centymetrów, spychając nas do rowu. Winne temu są również bardzo wąskie drogi bez pobocza, nieprzystosowane do ruchu samochodów ciężarowych.
W Rydze bardzo potrzebowaliśmy odpoczynku, więc zainwestowaliśmy nawet w bilety komunikacji miejskiej. Ryga składa się z niesamowicie pięknego starego miasta, postkomunistycznej zabudowy (jak chociażby brat bliźniak warszawskiego PKiN) i kilku nowoczesnych budynków. Na Łotwie są dobre ceny, zarówno noclegów, jak i wszelkich produktów żywnościowych. Tanie i klimatyczne są również targi w halach wpisanych na listę dziedzictwa UNESCO. Łotwa pod wieloma względami podobna jest do Estonii, jednak odnieśliśmy wrażenie, że życie nie skupia się tylko w dużych miastach i więcej ludzi zajmuje się rolnictwem.
Na przedmieściach Rygi spotkaliśmy nawet Polaka jadącego na rowerze z Gorzowa Wielkopolskiego do Norwegii za pracą. Udzieliliśmy mu kilka pomocnych informacji na temat dalszej drogi i mamy nadzieję, że udało mu się dotrzeć bezpiecznie do celu.
Z Rygi jest już blisko do granicy litewskiej, gdzie powitało nas prawdziwie upalne lato. Postanowiliśmy skrócić nieco trasę i zamiast przez Wilno, wracać do Polski przez Kowno asfaltowymi drogami. Bardzo przyspieszyło to naszą jazdę. Pomagała nam także legendarna woda mineralna Vytautas, która na Litwie kosztuje grosze, a zawiera ok. 7000 mg minerałów na litr. Mijaliśmy wiele małych, bardzo urokliwych miejscowości. Litewskie wsie składają się ze starych, w dużej części drewnianych domków, a niektóre stodoły, czy też obory mają gliniane ściany. Na południu Litwy sporo jest pagórków, które wprowadziły nas płynnie w krajobraz Mazur. Droga z Rygi do Ełku zajęła nam ledwie 6 dni, a stamtąd wróciliśmy z dwoma przesiadkami w wielkim upale pociągiem do Krakowa.
Wyprawa była bardzo udana, choć czasem monotonna i warunki atmosferyczne nie sprzyjały w jedną lub drugą stronę. Miejsca, które chyba najbardziej zapadną nam w pamięć i które polecamy wszystkim odwiedzić, to na pewno: Wyspy Alandzkie i Estonia, a z miast Tallin i Ryga.
Cieszymy się, że mogliśmy pomóc Zuzi Kozioł i jej rodzicom i zachęcamy do dalszej pomocy w zbiórce pieniędzy na jej trzecią operację serca. Szczegóły na stronie "Serduszko dla Zuzi" na facebooku.
Dodano: 2016-04-27
Autor: Tekst: Krzysztof Kowalik, Ryszard Wojnarowski zdjęcia: Krzysztof Kowalik, Paweł Ordyna, Ryszard Woj
Reklama