
Szukając śniegu na Czarnym Lądzie
Czarny dym drażni moje gardło. Kaszlę i przecieram załzawione oczy. Od ponad godziny stoję nad stalową beczką z płonącą zawartością, a obok mnie grzeje się również piętnastu czarnoskórych mężczyzn. Nie, to nie dzielnicowe zbiry i nie jesteśmy na Bronxie. Zamiast strzelb, pistoletów i zakazanych substancji mamy plecaki wypełnione rowerowym stuffem, a w miejsce zdezelowanych bryk mamy fulle do zadań specjalnych.
Podczas postoju w Old Moses Camp cierpliwie suszymy przemoczone ubrania i kompletnie mokre buty. Jeśli nie uda mi się doprowadzić obuwia do stanu używalności to będzie koniec mojej przygody z Afryką. Nieźle się zaczęło, myślę i patrzę na Hansa, który zmierza w moim kierunku w równie mokrym odzieniu jak moje.
Tłoczymy się wokół rozgrzanej beczki, drobiąc w miejscu i wykonując nieskoordynowane ruchy rękami, niczym szamani zaklinający pogodę. Dzisiejszego ranka wraz z Hansem Reyem i Dannym MacAskillem wystartowaliśmy z Bramy Sirimon (2440 m n.p.m.) wprost w objęcia burzy z piorunami roztaczającej się nad Mount Kenya.
K E N I A
Kenia i Kilimandżaro to dwa najwyższe szczyty w Afryce. Nie trzeba ich przedstawiać w środowisku wspinaczy, jednak dla rowerzystów stanowią wciąż nieodkryte tereny. Chcieliśmy spróbować czegoś, czego nie dokonał przed nami żaden rowerzysta (...)
Cały tekst znajdziecie w bikeBoard 9/2017 (gdzie kupić). Możesz też kupić e-wydanie
Dodano: 2017-09-08
Autor: Tekst: Gerhard Czerner, zdjęcia: Martin Bissig, opracowała: Paulina Opoka
Reklama