
Wizualna perswazja czyli Giant Trance Advanced w Kanadzie
Ze sprzętem przyjechaliśmy tu ciężarówką – mówi mi Grant, mechanik z zespołu Gianta – miało być 7 godzin, ale wybraliśmy skrót przez góry i wtedy pękła nam pierwsza opona. Parę godzin później odnalazłem domostwo, gospodarz znalazł w szopie pasującą oponę. Co z tego, gdy w kilka godzin później dziura jak pięść zniszczyła kolejną oponę. Jeszcze raz mieliśmy szczęście znaleźć oponę, którą udało się wrzucić na naszą felgę. Rozmawiamy w Tyax Lodge, patrząc na odległą i ośnieżoną Przełęcz Pemberton, a Grant wskazuje palcem najniższą część grani. Wreszcie po ponad dobie dotarliśmy tutaj – mówi. Doba jazdy z Vancouver na północ, czy to daleko od cywilizacji? Andrew Juskaitis z Gianta uważa, że nie, jutro lecimy jeszcze dalej.
Wodnopłat szybował, a zarys wolniej obracającego się śmigła przelatywał przed oczami. Lot zajął dokładnie 18 minut – miałem bardzo głupią minę, kiedy patrzyłem na pilota. Danny uśmiechnął się do mnie. Wyglądał jak antyteza pilota. Tacy goście po raz dziesiąty oblewają amerykański egzamin na prawko. Gdybym „jakieś osiemnaście minut” temu wiedział, do czego są te wszystkie dźwignie i przełączniki wolałbym go zastąpić. Małe, schowane głęboko oczka okrywał kwadratowymi, niemiłosiernie wypapranymi fotochromami. Jak dzieciak z ADHD w za dużej kurtce, wiecznie w ruchu, tu coś przełączy, tu sprawdzi, tu się schyli, zagada kontrolę lotów. Cały czas kiwający się pomiędzy przełącznikami, jakbyśmy się bawili w jumbo jeta, a on zastępował całą załogę. A przecież pilot powinien siedzieć w bezruchu, czasem coś burknąć w mikrofon, wyszczerzyć śnieżnobiałe zęby i blikować Ray Banem Aviatorem. Ale lądowanie Danny’ego po „około 18 minutach lotu” było tak gładkie, że nie dostrzegliśmy różnicy pomiędzy lotem a ślizgiem po idealnie gładkiej tafli turkusowego jeziora. (...)
Cały artykuł znajdziecie w bikeBoard 1-2/2017. Możesz też kupić e-wydanie
Reklama